Pora deszczowa miała się ku końcowi. Dla mieszkańców Lwiej Ziemi oznaczało to powrót do normalności, bynajmniej nie na długo, bowiem za rogiem czaiło się suche, gorące lato, które zmuszało zwierzęta do szukania jeszcze nie wyschniętych koryt rzecznych oraz wodopojów.
Mroczna Ziemia z ulgą przyjmowała ocieplające się powietrze i zmniejszone opady. Jezioro wreszcie nie wylewało, a jaskinie nie tonęły w stojącej dniami i nocami wodzie, która gniła i psuła powietrze.
– Nareszcie – powiedziała Nafsi, tego dnia nie wyczuwając na swoim nosie zimnych kropel deszczu. – Miałam już dosyć ciągle tnących mnie komarów. – I brodzenia w błocie – dodał Mwezi, przeciągając się. – A teraz powiedz mi, co wczoraj widziałaś. Uśmiech Nafsi momentalnie zniknął. Zastąpił go przerażony wzrok, a dreszcz przechodzący po jej plecach nie umknął uwadze Mweziego. – Boisz się? – zapytał, podchodząc do niej i trącając ją nosem.
Nafsi westchnęła, przywierając do niego. – To ona, widziałam bardzo wyraźnie – powiedziała. – Ja… ja wiem, że muszę coś z tym zrobić. Ale jak mam im powiedzieć? Oni nie będą chcieli mnie wysłuchać, a nawet jeśli, to tego nie zrozumieją, nie uwierzą. Mwezi zmarszczył czoło. – Może na razie poczekajmy? – zasugerował. – Niech to lwiątko trochę podrośnie, pozna świat. Minęły niecałe dwa tygodnie, ono nawet jeszcze nie chodzi. – To chyba lepiej dla nas? – Naprawdę chcesz pozbawić tego Sarhaana? Dopiero co stracił żonę. – Nie obchodzi mnie to – warknęła Nafsi, odwracając się od niego i wskakując na półkę skalną. – Musimy się pospieszyć. Znasz Hukumu, potrafi przejść po trupach do celu, a to czyni ją naszym najgroźniejszym przeciwnikiem. Mwezi wspiął się za nią, bacznie przyglądając się jej szkarłatnym oczom błyszczącym w amoku. – Co? – zapytała Nafsi, nawet na niego nie patrząc. – Tak, wiem, gapisz się na mnie. Zawsze to robisz, gdy zaczynam obmyślać jakiś plan. – Ja tylko chcę być pewien, że wiesz, w co się pakujesz. I, że zdajesz sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Nafsi uniosła łeb wysoko do góry, spoglądając w niebo. Jej policzki zadrżały, zwiastując nadejście łez. – Nafsi? Nabrała głęboko powietrza do płuc, zachłystując się nim całym, próbując wypełnić nim każdy kawałek swojego ciała. – Nawet nie wiesz, ile na to czekałam – szepnęła, spuszczając głowę. – Tyle lat życia w strachu i gniewie. A teraz… teraz wreszcie dostałam szansę na nowe, lepsze życie. Mwezi objął ją łapą, a Nafsi wsunęła pysk w jego grzywę. Przez chwilę siedzieli tak w milczeniu, nasłuchując swoich cichych, miarowych oddechów, aż w końcu Nafsi wzdrygnęła się i odsunęła od niego. – Nie ma czasu do stracenia – powiedziała szybko, zeskakując na ziemię. – Muszę wymyślić, jak to zrobić. Muszę być szybsza od niej. Mwezi westchnął. Wiedział, że nie wybije jej tego pomysłu z głowy. Nafsi od lat marzyła o tym, by wreszcie wyrwać się z pasma krzywd i nieszczęść, które dobijały ją każdego dnia. Ona wiedziała, że zasługuje na coś lepszego, on - niekoniecznie. Ale zawsze ją wspierał, zawsze za nią szedł. Wciąż widział w niej tę młodą, beztroską lwicę, której duch został zabity przez wydarzenia z dzieciństwa, prześladowania ze strony innych zwierząt, wygnanie. Tak bardzo pragnął powrotu dawnej Nafsi, powrotu tej, w której się zakochał.
– Idziesz? – rzuciła Nafsi, zatrzymując się i spoglądając na niego. – Tak, pewnie – odparł, dołączając do niej. * Jua powoli wychyliła się zza skały, spoglądając na lwiątka, które niczego nieświadome bawiły się w kącie groty. Wbiła kły w zebrę, którą przed chwilą upolowała i wciągnęła ją do środka. Kuszący zapach wpierw dotarł do nosa Pinto. – Mama! – krzyknął, łapkami podpierając się i próbując doczołgać się do pożywienia. – Hej, spokojnie, starczy dla wszystkich – Jua uśmiechnęła się na widok syna, który wdrapał się na zebrę i łapczywie wgryzł w nią malutkie ząbki. Po chwili niepewnie dołączył do niego Wazi, chwytając w pyszczek kawałki, które odrzucał na ziemię Pinto. – Safi? – Jua rozejrzała się po grocie, ale nigdzie nie mogła jej dostrzec. – Safi, gdzie jesteś? Pochyliła się, by zajrzeć pod wystającą półkę skalną. Przeczucie jej nie myliło, Safi siedziała dokładnie tam, gdzie zawsze. – Maleńka, musisz więcej wychodzić i bawić się ze swoimi braćmi – szepnęła Jua, chwytając ją za skórę na karku i sadzając ją obok zebry. – A przede wszystkim jeść. Podsunęła Safi kawałek mięsa, zauważając, że uwagę małej przykuły malowidła na ścianach jaskini. Jedno z nich, przedstawiające brązową lwicę, odznaczało się ostrym zarysem konturów i intensywnym kolorem. Wydawało się wręcz pulsować na tle wyblakłego, piaskowego kamienia. – To moja siostra – powiedziała Jua, podnosząc Safi, by mogła przyjrzeć się rysunkowi. – Pewnie nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale niedawno odeszła. Ta ściana jest miejscem pamięci dla tych, których dusze połączyły się z resztą naszych przodków. Tamta – wskazała łapą na drugi bok jaskini – przedstawia nasze drzewo genealogiczne. Przez chwilę wpatrywała się w swą podobiznę umieszczoną na skale - samotną, bez linii łączącej ją z innym lwem. Kątem oka zerknęła na malowidło ukazujące Sarhaana, dumnie prężącego się na tle reszty członków ich rodziny. Westchnęła cicho, odwracając się, by postawić Safi przy Pinto i Wazim. – Jua? Jua uśmiechnęła się słysząc ten głos. – Witaj – odparła, zauważając Sarhaana wchodzącego do groty i kładącego się obok dzieci. – Widzę, że maluchy mają apetyt – powiedział Sarhaan, niezręcznie przyciągając do siebie Waziego i próbując polizać go po głowie, niestety z marnym rezultatem, bowiem lwiątko prędko wyrwało się z jego objęć, podbiegając do Pinto i wskakując mu na plecy. Jua przez chwilę obserwowała bawiące się dzieci, zastanawiając się, czy powinna być szczera i powiedzieć Sarhaanowi o tym, że zauważyła jego stosunek do maluchów, czy też zachować te spostrzeżenia dla siebie. Ugryzła się w język. Nie chciała, aby myślał o niej źle. Na pewno nie teraz. Podeszła do niego powoli, lekko kołysząc biodrami i kładąc się u jego boku. Sarhaan uniósł brwi, ale nic nie powiedział. – Jak się czujesz? – zapytała miękko. – Prócz tego, że nie potrafię nawiązać jakiejkolwiek relacji z moimi dziećmi, bo wciąż widzę w nich Gizę? – burknął Sarhaan. – Świetnie. Jua speszyła się. Poderwała się z ziemi, mrucząc coś o wołających ją obowiązkach i wyszła szybko z groty, kierując się w stronę sawanny. Cierpiała po siostry jak nikt inny. Ale żałoba nie przywróci jej życia, a Safi, Wazi i Pinto potrzebują kogoś, kto zdoła otoczyć ich opieką. A kto nada się do tego lepiej, niż ona? W Sarhaanie była zakochana od maleńkiego, lecz nigdy nie próbowała stanąć pomiędzy nim a Gizą. Przydział do zastępu lwic polujących, które, pozbawione możliwości posiadania męża i dzieci musiały skupić się na wyżywieniu reszty stada, sprawił, że instynkty macierzyńskie, zamiast będąc stłumione - wybuchły z jeszcze większą siłą. Do tego jednak potrzebowała wsparcia, a Sarhaan dawał jej go niewiele. Widziała, jakie ma podejście do swoich dzieci, widziała, jak znikał wieczorami i błąkał się w samotności po sawannie, by wreszcie zniknąć na horyzoncie i wrócić dopiero nad ranem. Westchnęła, skręcając i wchodząc do Jaskini Lwiej Straży. Odpoczynek był zdecydowanie tym, na co zasłużyła. * – Będę szybsza – syknęła Hukumu, na co Sahara prychnęła z pogardą. – Chciałabyś – warknęła, potrząsając głową, by pozbyć się wpadającej jej do oczu grzywki. – Gotowa? Hukumu zaśmiała się, i zanim Sahara zdążyła zareagować, puściła się pędem w stronę odpoczywającego przy rzece stada bawołów. Dzięki porze deszczowej przybyło wody na ziemiach, które potrzebowały jej najbardziej, tym samym dając życie kwitnącym trawom i drzewom, wypełniając wysychające koryta, przy których gromadziły się zwierzęta - a tych zawsze było na Złej Ziemi niewiele. W jednej chwili Hukumu wyskoczyła z wysokich traw, lądując na plecach jednego z bawołów i wgryzając się w jego kark. Sahara dobiegła do niej, próbując pomóc jej w powaleniu zwierzęcia. Bawół machnął głową, a jego ostry róg ugodził Saharę w ramię, rozcinając delikatną skórę. – Cholera! – wrzasnęła Sahara, upadając na ziemię i kuląc się z bólu. Hukumu zignorowała ją, dalej starając się powalić zwierzę. Zatapiała kły jeszcze mocniej, czując zalewającą jej pysk ciepłą, wzburzoną krew. Zauważyła, że reszta stada uciekła, co podziałało tylko na jej korzyść. – Prze-gryź mu no-gi! – krzyknęła przez zęby. Sahara pokręciła głową, widząc, jak bawół zaczyna się wierzgać, wymachując kopytami w przód i tył. – Nie widzisz, co on mi zrobił?! – wrzasnęła, próbując się odsunąć, by nie dostać soczystego kopniaka w głowę. Hukumu poczuła, że bawół, kierowany przypływem adrenaliny podryguje coraz mocniej, a wreszcie puszcza się pędem w głąb sawanny. Może nie należała do najsilniejszych, ale nie brakowało jej piątej klepki. Kątem oka dostrzegła, że zbliżają się do stromego jaru. Szarpnęła zębami, wywołując w zwierzęciu panikę. – Dalej – warknęła, zatapiając kły mocniej, w tym samym czasie wbijając pazury w jego lewy bok, co poskutkowało zwrotem w prawą stronę, prosto na wąwóz. Zamknęła oczy, puszczając kark zwierzęcia i spadając z niego prosto na piaszczystą ścieżkę. Zdołała tylko dostrzec, jak bawół w popłochu wbiega w kanion, by później móc nasłuchiwać jego desperackich ryków, gdy turlał się po pełnym ostrych kamieni zboczu. Wstała, strzepując z sierści kurz i powlokła się w stronę Złej Ziemi. Jutro tu wróci, gdy zdobycz padnie z wyczerpania. * – Zwariowałaś? – wrzasnęła Sahara, gdy Hukumu weszła do jaskini. Hukumu zlekceważyła ją, przy okazji smagając jej bok ogonem. Podeszła do Huzuni, która odpoczywała na płaskim kamieniu leżącym tuż u stóp opuszczonej termitiery. Lwica miała przymknięte oczy, a jej cuchnący oddech wypełniał i tak już zapaskudzone powietrze. – To nie była moja wina – Hukumu pochyliła głowę i udała, że muska wargami jej policzek. – Chciałam ci pokazać, matko, że jestem w stanie zapewnić nam godne życie, nie prosząc przy tym o pomoc innych. Huzuni charknęła, unosząc się lekko na posłaniu i próbując oprzeć głowę o skałę. Sahara, mimo rozciętego ramienia, podbiegła do niej, by podłożyć pod jej kark liście akacji. – Mówisz, że tak bardzo zależy ci na stadzie, a nie potrafisz otoczyć opieką własnej matki – wycedziła ochryple Huzuni. Hukumu zmieszała się, zaciskając wargi, by nie wypuścić z ust potoku niecenzuralnych słów. – Tak, jesteś w pierwszej kolejności do tronu, ale co z tego, skoro reszta silniejszych i dojrzalszych lwic nadaje się do tego o wiele bardziej? – kontynuowała Huzuni. – To kwestia czasu, nim odejdę na tamten świat, a ty z dnia na dzień udowadniasz wszystkim, że jedyne, czego pragniesz, to pozbycia się mnie i objęcia władzy, zanim wyznaczę kogoś innego. Narażasz innych na niebezpieczeństwo. Dobrze wiesz, że jest nas niewiele, a ty bezmyślnie rzucasz się w pojedynkę na bawoła, który waży cztery razy więcej od ciebie. – To… to wcale nie tak - wydukała Hukumu. – Zaraz pójdę i ci udowodnię, że go upolowałam, zobaczysz, że... – Nie obchodzi mnie to! – ryknęła Huzuni, a lwice w jednej chwili odskoczyły od niej i ukryły się za termitierami. Huzuni kaszlnęła, wypluwając z ust skrzepy krwi. – Zachowujesz się jak szczenię hieny, nieodpowiedzialne, słabe i tępe. Nie pozostało ci już nic, dzięki czemu mogłabyś pokazać swą wyższość – powiedziała, opadając ciężko na legowisko. – Nic. Hukumu, niezręcznym, drewnianym ruchem poderwała się z ziemi i z całej siły uderzyła łapą w uschnięte gniazdo, przetrącając je. Zapanowała niezręczna cisza. Wydawało jej się, że wszyscy patrzą na nią w napięciu i próbują odgadnąć jej dalsze zamiary. – Jeszcze zobaczysz, na co mnie stać – warknęła pod nosem, wymijając resztę lwic i wychodząc szybkim krokiem na powierzchnię. Oryginalnie opublikowane 20 sierpnia 2012 o 14:12 ____________________________________ Cześć i czołem, witam wszystkich w ten przepiękny, czerwcowy dzień. Ostatni dzień czerwca! Kto by pomyślał, że minęło już tyle czasu, odkąd napisałam ostatni rozdział. W czerwcu świętujemy Pride Month, a to znaczy, że mam ostatnią szansę, by pochwalić się rysunkiem, który zrobiłam :) Tak, wiem, nie należy on do wybitnych, ale starałam się i z każdym dniem widzę progres! Gdybyście zobaczyli moje pierwsze lwy...
Pozdrawiam wszystkich, którzy należą do społeczności LGBTQIA+, a w szczególności tych, którzy dopiero siebie odkrywają - nie jesteście sami, pamiętajcie o tym <3
Oczywiście pozdrawiam wszystkich Czytelników i bardzo proszę o pozostawienie po sobie pamiątki w postaci komentarza :)
– Nareszcie – powiedziała Nafsi, tego dnia nie wyczuwając na swoim nosie zimnych kropel deszczu. – Miałam już dosyć ciągle tnących mnie komarów. – I brodzenia w błocie – dodał Mwezi, przeciągając się. – A teraz powiedz mi, co wczoraj widziałaś. Uśmiech Nafsi momentalnie zniknął. Zastąpił go przerażony wzrok, a dreszcz przechodzący po jej plecach nie umknął uwadze Mweziego. – Boisz się? – zapytał, podchodząc do niej i trącając ją nosem.
Nafsi westchnęła, przywierając do niego. – To ona, widziałam bardzo wyraźnie – powiedziała. – Ja… ja wiem, że muszę coś z tym zrobić. Ale jak mam im powiedzieć? Oni nie będą chcieli mnie wysłuchać, a nawet jeśli, to tego nie zrozumieją, nie uwierzą. Mwezi zmarszczył czoło. – Może na razie poczekajmy? – zasugerował. – Niech to lwiątko trochę podrośnie, pozna świat. Minęły niecałe dwa tygodnie, ono nawet jeszcze nie chodzi. – To chyba lepiej dla nas? – Naprawdę chcesz pozbawić tego Sarhaana? Dopiero co stracił żonę. – Nie obchodzi mnie to – warknęła Nafsi, odwracając się od niego i wskakując na półkę skalną. – Musimy się pospieszyć. Znasz Hukumu, potrafi przejść po trupach do celu, a to czyni ją naszym najgroźniejszym przeciwnikiem. Mwezi wspiął się za nią, bacznie przyglądając się jej szkarłatnym oczom błyszczącym w amoku. – Co? – zapytała Nafsi, nawet na niego nie patrząc. – Tak, wiem, gapisz się na mnie. Zawsze to robisz, gdy zaczynam obmyślać jakiś plan. – Ja tylko chcę być pewien, że wiesz, w co się pakujesz. I, że zdajesz sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Nafsi uniosła łeb wysoko do góry, spoglądając w niebo. Jej policzki zadrżały, zwiastując nadejście łez. – Nafsi? Nabrała głęboko powietrza do płuc, zachłystując się nim całym, próbując wypełnić nim każdy kawałek swojego ciała. – Nawet nie wiesz, ile na to czekałam – szepnęła, spuszczając głowę. – Tyle lat życia w strachu i gniewie. A teraz… teraz wreszcie dostałam szansę na nowe, lepsze życie. Mwezi objął ją łapą, a Nafsi wsunęła pysk w jego grzywę. Przez chwilę siedzieli tak w milczeniu, nasłuchując swoich cichych, miarowych oddechów, aż w końcu Nafsi wzdrygnęła się i odsunęła od niego. – Nie ma czasu do stracenia – powiedziała szybko, zeskakując na ziemię. – Muszę wymyślić, jak to zrobić. Muszę być szybsza od niej. Mwezi westchnął. Wiedział, że nie wybije jej tego pomysłu z głowy. Nafsi od lat marzyła o tym, by wreszcie wyrwać się z pasma krzywd i nieszczęść, które dobijały ją każdego dnia. Ona wiedziała, że zasługuje na coś lepszego, on - niekoniecznie. Ale zawsze ją wspierał, zawsze za nią szedł. Wciąż widział w niej tę młodą, beztroską lwicę, której duch został zabity przez wydarzenia z dzieciństwa, prześladowania ze strony innych zwierząt, wygnanie. Tak bardzo pragnął powrotu dawnej Nafsi, powrotu tej, w której się zakochał.
– Idziesz? – rzuciła Nafsi, zatrzymując się i spoglądając na niego. – Tak, pewnie – odparł, dołączając do niej. * Jua powoli wychyliła się zza skały, spoglądając na lwiątka, które niczego nieświadome bawiły się w kącie groty. Wbiła kły w zebrę, którą przed chwilą upolowała i wciągnęła ją do środka. Kuszący zapach wpierw dotarł do nosa Pinto. – Mama! – krzyknął, łapkami podpierając się i próbując doczołgać się do pożywienia. – Hej, spokojnie, starczy dla wszystkich – Jua uśmiechnęła się na widok syna, który wdrapał się na zebrę i łapczywie wgryzł w nią malutkie ząbki. Po chwili niepewnie dołączył do niego Wazi, chwytając w pyszczek kawałki, które odrzucał na ziemię Pinto. – Safi? – Jua rozejrzała się po grocie, ale nigdzie nie mogła jej dostrzec. – Safi, gdzie jesteś? Pochyliła się, by zajrzeć pod wystającą półkę skalną. Przeczucie jej nie myliło, Safi siedziała dokładnie tam, gdzie zawsze. – Maleńka, musisz więcej wychodzić i bawić się ze swoimi braćmi – szepnęła Jua, chwytając ją za skórę na karku i sadzając ją obok zebry. – A przede wszystkim jeść. Podsunęła Safi kawałek mięsa, zauważając, że uwagę małej przykuły malowidła na ścianach jaskini. Jedno z nich, przedstawiające brązową lwicę, odznaczało się ostrym zarysem konturów i intensywnym kolorem. Wydawało się wręcz pulsować na tle wyblakłego, piaskowego kamienia. – To moja siostra – powiedziała Jua, podnosząc Safi, by mogła przyjrzeć się rysunkowi. – Pewnie nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale niedawno odeszła. Ta ściana jest miejscem pamięci dla tych, których dusze połączyły się z resztą naszych przodków. Tamta – wskazała łapą na drugi bok jaskini – przedstawia nasze drzewo genealogiczne. Przez chwilę wpatrywała się w swą podobiznę umieszczoną na skale - samotną, bez linii łączącej ją z innym lwem. Kątem oka zerknęła na malowidło ukazujące Sarhaana, dumnie prężącego się na tle reszty członków ich rodziny. Westchnęła cicho, odwracając się, by postawić Safi przy Pinto i Wazim. – Jua? Jua uśmiechnęła się słysząc ten głos. – Witaj – odparła, zauważając Sarhaana wchodzącego do groty i kładącego się obok dzieci. – Widzę, że maluchy mają apetyt – powiedział Sarhaan, niezręcznie przyciągając do siebie Waziego i próbując polizać go po głowie, niestety z marnym rezultatem, bowiem lwiątko prędko wyrwało się z jego objęć, podbiegając do Pinto i wskakując mu na plecy. Jua przez chwilę obserwowała bawiące się dzieci, zastanawiając się, czy powinna być szczera i powiedzieć Sarhaanowi o tym, że zauważyła jego stosunek do maluchów, czy też zachować te spostrzeżenia dla siebie. Ugryzła się w język. Nie chciała, aby myślał o niej źle. Na pewno nie teraz. Podeszła do niego powoli, lekko kołysząc biodrami i kładąc się u jego boku. Sarhaan uniósł brwi, ale nic nie powiedział. – Jak się czujesz? – zapytała miękko. – Prócz tego, że nie potrafię nawiązać jakiejkolwiek relacji z moimi dziećmi, bo wciąż widzę w nich Gizę? – burknął Sarhaan. – Świetnie. Jua speszyła się. Poderwała się z ziemi, mrucząc coś o wołających ją obowiązkach i wyszła szybko z groty, kierując się w stronę sawanny. Cierpiała po siostry jak nikt inny. Ale żałoba nie przywróci jej życia, a Safi, Wazi i Pinto potrzebują kogoś, kto zdoła otoczyć ich opieką. A kto nada się do tego lepiej, niż ona? W Sarhaanie była zakochana od maleńkiego, lecz nigdy nie próbowała stanąć pomiędzy nim a Gizą. Przydział do zastępu lwic polujących, które, pozbawione możliwości posiadania męża i dzieci musiały skupić się na wyżywieniu reszty stada, sprawił, że instynkty macierzyńskie, zamiast będąc stłumione - wybuchły z jeszcze większą siłą. Do tego jednak potrzebowała wsparcia, a Sarhaan dawał jej go niewiele. Widziała, jakie ma podejście do swoich dzieci, widziała, jak znikał wieczorami i błąkał się w samotności po sawannie, by wreszcie zniknąć na horyzoncie i wrócić dopiero nad ranem. Westchnęła, skręcając i wchodząc do Jaskini Lwiej Straży. Odpoczynek był zdecydowanie tym, na co zasłużyła. * – Będę szybsza – syknęła Hukumu, na co Sahara prychnęła z pogardą. – Chciałabyś – warknęła, potrząsając głową, by pozbyć się wpadającej jej do oczu grzywki. – Gotowa? Hukumu zaśmiała się, i zanim Sahara zdążyła zareagować, puściła się pędem w stronę odpoczywającego przy rzece stada bawołów. Dzięki porze deszczowej przybyło wody na ziemiach, które potrzebowały jej najbardziej, tym samym dając życie kwitnącym trawom i drzewom, wypełniając wysychające koryta, przy których gromadziły się zwierzęta - a tych zawsze było na Złej Ziemi niewiele. W jednej chwili Hukumu wyskoczyła z wysokich traw, lądując na plecach jednego z bawołów i wgryzając się w jego kark. Sahara dobiegła do niej, próbując pomóc jej w powaleniu zwierzęcia. Bawół machnął głową, a jego ostry róg ugodził Saharę w ramię, rozcinając delikatną skórę. – Cholera! – wrzasnęła Sahara, upadając na ziemię i kuląc się z bólu. Hukumu zignorowała ją, dalej starając się powalić zwierzę. Zatapiała kły jeszcze mocniej, czując zalewającą jej pysk ciepłą, wzburzoną krew. Zauważyła, że reszta stada uciekła, co podziałało tylko na jej korzyść. – Prze-gryź mu no-gi! – krzyknęła przez zęby. Sahara pokręciła głową, widząc, jak bawół zaczyna się wierzgać, wymachując kopytami w przód i tył. – Nie widzisz, co on mi zrobił?! – wrzasnęła, próbując się odsunąć, by nie dostać soczystego kopniaka w głowę. Hukumu poczuła, że bawół, kierowany przypływem adrenaliny podryguje coraz mocniej, a wreszcie puszcza się pędem w głąb sawanny. Może nie należała do najsilniejszych, ale nie brakowało jej piątej klepki. Kątem oka dostrzegła, że zbliżają się do stromego jaru. Szarpnęła zębami, wywołując w zwierzęciu panikę. – Dalej – warknęła, zatapiając kły mocniej, w tym samym czasie wbijając pazury w jego lewy bok, co poskutkowało zwrotem w prawą stronę, prosto na wąwóz. Zamknęła oczy, puszczając kark zwierzęcia i spadając z niego prosto na piaszczystą ścieżkę. Zdołała tylko dostrzec, jak bawół w popłochu wbiega w kanion, by później móc nasłuchiwać jego desperackich ryków, gdy turlał się po pełnym ostrych kamieni zboczu. Wstała, strzepując z sierści kurz i powlokła się w stronę Złej Ziemi. Jutro tu wróci, gdy zdobycz padnie z wyczerpania. * – Zwariowałaś? – wrzasnęła Sahara, gdy Hukumu weszła do jaskini. Hukumu zlekceważyła ją, przy okazji smagając jej bok ogonem. Podeszła do Huzuni, która odpoczywała na płaskim kamieniu leżącym tuż u stóp opuszczonej termitiery. Lwica miała przymknięte oczy, a jej cuchnący oddech wypełniał i tak już zapaskudzone powietrze. – To nie była moja wina – Hukumu pochyliła głowę i udała, że muska wargami jej policzek. – Chciałam ci pokazać, matko, że jestem w stanie zapewnić nam godne życie, nie prosząc przy tym o pomoc innych. Huzuni charknęła, unosząc się lekko na posłaniu i próbując oprzeć głowę o skałę. Sahara, mimo rozciętego ramienia, podbiegła do niej, by podłożyć pod jej kark liście akacji. – Mówisz, że tak bardzo zależy ci na stadzie, a nie potrafisz otoczyć opieką własnej matki – wycedziła ochryple Huzuni. Hukumu zmieszała się, zaciskając wargi, by nie wypuścić z ust potoku niecenzuralnych słów. – Tak, jesteś w pierwszej kolejności do tronu, ale co z tego, skoro reszta silniejszych i dojrzalszych lwic nadaje się do tego o wiele bardziej? – kontynuowała Huzuni. – To kwestia czasu, nim odejdę na tamten świat, a ty z dnia na dzień udowadniasz wszystkim, że jedyne, czego pragniesz, to pozbycia się mnie i objęcia władzy, zanim wyznaczę kogoś innego. Narażasz innych na niebezpieczeństwo. Dobrze wiesz, że jest nas niewiele, a ty bezmyślnie rzucasz się w pojedynkę na bawoła, który waży cztery razy więcej od ciebie. – To… to wcale nie tak - wydukała Hukumu. – Zaraz pójdę i ci udowodnię, że go upolowałam, zobaczysz, że... – Nie obchodzi mnie to! – ryknęła Huzuni, a lwice w jednej chwili odskoczyły od niej i ukryły się za termitierami. Huzuni kaszlnęła, wypluwając z ust skrzepy krwi. – Zachowujesz się jak szczenię hieny, nieodpowiedzialne, słabe i tępe. Nie pozostało ci już nic, dzięki czemu mogłabyś pokazać swą wyższość – powiedziała, opadając ciężko na legowisko. – Nic. Hukumu, niezręcznym, drewnianym ruchem poderwała się z ziemi i z całej siły uderzyła łapą w uschnięte gniazdo, przetrącając je. Zapanowała niezręczna cisza. Wydawało jej się, że wszyscy patrzą na nią w napięciu i próbują odgadnąć jej dalsze zamiary. – Jeszcze zobaczysz, na co mnie stać – warknęła pod nosem, wymijając resztę lwic i wychodząc szybkim krokiem na powierzchnię. Oryginalnie opublikowane 20 sierpnia 2012 o 14:12 ____________________________________ Cześć i czołem, witam wszystkich w ten przepiękny, czerwcowy dzień. Ostatni dzień czerwca! Kto by pomyślał, że minęło już tyle czasu, odkąd napisałam ostatni rozdział. W czerwcu świętujemy Pride Month, a to znaczy, że mam ostatnią szansę, by pochwalić się rysunkiem, który zrobiłam :) Tak, wiem, nie należy on do wybitnych, ale starałam się i z każdym dniem widzę progres! Gdybyście zobaczyli moje pierwsze lwy...
Czytelnicy, którzy czytali tego bloga przed reaktywacją wiedzą, kogo przedstawia rysunek :) Nowym nie chcę tego zdradzać - mogę tylko powiedzieć, że obie lwice odegrają dużą rolę w opowiadaniu! https://www.deviantart.com/nyota71/art/Happy-Pride-Month-802590013 |
Pozdrawiam wszystkich, którzy należą do społeczności LGBTQIA+, a w szczególności tych, którzy dopiero siebie odkrywają - nie jesteście sami, pamiętajcie o tym <3
Oczywiście pozdrawiam wszystkich Czytelników i bardzo proszę o pozostawienie po sobie pamiątki w postaci komentarza :)
Super notka :) Ciekawa jestem co Nafsi powie Safi?
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawa opowieści Nafsi. :) Czekam na kolejne opowiadanie. :)
OdpowiedzUsuńhttp://joxx-100.deviantart.com/#/d5bwew9 - tutak mój rysunek na konkurs. :)
UsuńŚwietny rozdział, ciekawe, czemu tej Nafsi tak zależało, by opowiedzieć coś Safi
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawy dalszych historii :) Notka cudowna.
OdpowiedzUsuńBardzo fajny blog, przeczytałam tą notkę i strasznie mnie wciągnęła, jutro przeczytam całą historię od początku. :D
OdpowiedzUsuńWpadnij czasem na http://krollew-dalszelosy.blog.onet.pl/
Świetne :) Jestem ciekawa, co będzie dalej :)
OdpowiedzUsuńSuper notka! Ciekawe co dalej będzie z Safi
OdpowiedzUsuńJak zawsze powalasz swoim talentem <3
OdpowiedzUsuńŚwietna notka :) z resztą tak jak poprzednie , "Tak wiem , nie należy on do wybitnych " powaliło cię ? trochę więcej wiary w siebie :) rysunek wyszedł bardzo dobry , zapraszam do mnie na całkowicie nową historie : https://krol-lew-odmieniona-historia.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńŚwietne :)
OdpowiedzUsuńTwój styl jest tak dobry, że zawsze jest przyjemnie wrócić do czytania tej opowieści, to po prostu wciąga. Zwłaszcza scena z Huzuni i Hukumu była świetna... tak nagłego zwrotu akcji się nie spodziewałam.
OdpowiedzUsuńCzekam na kontynuację tego wątku :)
A rysunek jest uroczy :D
Super! Czekam na ciąg dalszy! :)
OdpowiedzUsuńPiękny rysunek ♥
O rany, jak to niesamowicie jest ponownie tutaj zajrzeć i móc przeczytać rozdział! Twój styl pisania jak zwykle jest prześwietny, a wpis pochłania się w okamgnieniu :) Mam nadzieję, że wkrótce Sarhaan pogodzi się ze stratą Gizy i zaopiekuje lwiątkami, okazując im należytą miłość. Scena z Hukumu i Huzuni była świetna!
OdpowiedzUsuńAchh, naprawdę cudownie jest tu znów być i czytać, powtarzam się ale mega się cieszę haha! :D Czekam na dalszy ciąg i z wielką przyjemnością będę kontynuować czytanie!
Pozdrawiam!<3
Michalina
PS: Śliczny rysunek, przypomniał mi dawne czasy i wielu bohaterów :D
Przepraszam, że dopiero teraz komentuję, przeczytałam rozdział, gdy tylko się pojawił, ale zwyczajnie nie przepadam za komentowaniem... ;)
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mi się podobał. Czuję, że Nafsi planuje jak najszybciej porwać Milele, zanim Hukumu ją uprzedzi... mam wrażenie jednak, że póki co Hukumu nie wie o pojawieniu się Naznaczonej w okolicy.
Wątek z Huzuni mnie zaciekawił, nie pamiętam, by w starym rozdziale się pojawiła...
Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział.
Magicalus (Mfalme Lioness)
Tak daaawno nie komentowałam, a tym bardziej nie czytałam niczego związanego z Królem Lwem, że nawet nie wiem od czego zacząć... Nie wiem czy mnie jeszcze pamiętasz, w zasadzie czy ktokolwiek pamięta - dobre cztery lata temu pisałam parę blogów, między innymi jeden o dalszych losach Lwiej Ziemi, przeplatanego niezależnymi historiami. Jeszcze wtedy podpisywałam się "Karolina Love", ehh stare dobre czasy.
OdpowiedzUsuńKurcze, widzę że dużo się pozmieniało. Chyba z rok temu weszłam na tego bloga (nadal twierdzę, że najlepszego z najlepszych o tej tematyce), ale nie znalazłam czasu żeby cokolwiek przeczytać. Tak czy siak znalazłam go teraz i muszę przyznać, że Twój styl jest tak samo cudowny jak go zapamiętałam. Wyjątkowy charakter wszystkich postaci, opisy poszczególnych krain, a zwłaszcza emocji towarzyszących bohaterom są przecudowne, trzymają czytelnika w niepewności i zachęcają do dalszego zagłębiania się w historię, a to nie lada umiejętność.
Bardzo jestem ciekawa jak potoczą się losy Milele i innych w tej nowszej wersji. Strasznie czekam na powrót Jerahy, chyba jednego z moich ulubionych bohaterów tutaj, ale prawda jest taka, jak już zresztą pisałam wcześniej, że każda postać jest na swój sposób wyjątkowa i nie da się wybrać jednej, lepszej od reszty.
Życzę ogromu weny, bo nawet po tylu latach wiem jak dużo ona znaczy, a naprawdę mam nadzieję, że za jakiś czas pojawi się jeszcze jakiś rozdział. A i zapomniałabym! - obrazek jest przepiękny, od czasu do czasu wchodzę na DeviantArt, a że Cię tam obserwuje to jest mi dane podziwiać więcej takich piękności <3
Pozdrawiam bardzo cieplutko!
Karotka
Oczywiście, że Cię pamiętam! Jeszcze niedawno wchodziłam na Twojego bloga z nadzieją, że może wróciłaś do fandomu :)
UsuńBardzo Ci dziękuję za tak pochlebne słowa. Każdy rozdział staram się pisać najlepiej jak tylko potrafię, także zawsze cieszą mnie pozytywne komentarze, szczególnie od osób, które pamiętają starą wersję opowiadania.
Jeraha będzie i powróci już niedługo :) Stęskniłam się za nim; mogę też zagwarantować, że jego historia zostanie o wiele bardziej rozbudowana.
Oooo jaki masz nick na deviantarcie? I czy publikujesz coś? Z chęcią zobaczę :) I również dziękuję za miłe słowa!
Pozdrawiam jeszcze cieplej!
Nyota
Jejka, bardzo miło mi słyszeć, że mnie pamiętasz po tylu latach. Kurcze, nie masz pojęcia ile znaczyły dla mnie wszystkie Twoje miłe słowa dot. mojej "twórczości", może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale wydaje mi się, że dużo się nie pomylę, jeśli powiem, że dla wszystkich piszących o tematyce TLK byłaś kimś w rodzaju autorytetu - dlatego naprawdę zależy mi żebyś dalej robiła to, co robisz!
UsuńEhh, w fandomie po części chyba jestem cały czas - jestem na bieżąco z The Lion Guard i cieszyłam się jak dziecko, gdy szłam na przedpremięrę tego nowego Króla Lwa :p
Ale szczerze mówiąc wątpię, że wrócę kiedykolwiek do pisania, trochę ze względu na brak umiejętności, a trochę na brak czasu, żeby to wszystko zacząć po części od nowa - bo to co uważałam kiedyś za "wspaniałą i logiczną historię" cóż... nigdy nią nie było. Nie wiem, może po maturze coś mi się zmieni i tu wrócę, kto wie...
Niestety moje zdolności artystyczne są na poziomie zerowym, dlatego na deviantarcie egzystuję jako cichy obserwator i wchodzę na niego tak naprawdę tylko wtedy jak mi się o nim przypomni XD
Geez znowu się rozpisałam tak naprawdę o byle czym... W każdym razie nooo czekam z utęsknieniem na więcej wciągających postów, zwłasza jednej z moich ukochanych postaci, na więcej ślicznych rysunków i jeszcze raz życzę dużo weny!
Karotka