Informacja: Bardzo Was proszę o zostawianie komentarzy :) Nawet jeśli tylko wchodzisz na bloga, a nigdy go nie komentujesz, to zrób to tym razem, pokażesz mi w ten sposób ile osób rzeczywiście czyta moje rozdziały. Widzę, że blog dziennie ma dużo wyświetleń, także wyjdź z cienia i się nie bój ;) Opcja komentowania dla anonimowych Czytelników zawsze była, jest i będzie włączona :)
Świat zaczynał się budzić, gdy Nafsi dotarła na Lwią Ziemię. Ciepłe poranne powietrze wdzierało się w jej nozdrza, a złociste wysokie trawy leniwie ocierały się o jej łapy i brzuch. Przez chwilę poczuła błogość rozlewającą się po jej ciele, dawne wspomnienia uderzyły w nią z zawrotną siłą i oto stała tu, młoda, trzyletnia lwica, o złotym sercu i ogromnej naiwności. Oni zamieszkiwali królewskie równiny, ona natomiast tkwiła miesiącami na brudnej, zgrzybiałej Mrocznej Ziemi. Przychodząc tu czuła się chciana, w jednej chwili zapominając o troskach i poddając się pięknu Lwiej Ziemi.
Ale to było dawno, już prawie zapomniała, jak miękka była tu ziemia, jak czyste powietrze, jak głośny śmiech Mweziego brzęczał w jej uszach, gdy tarzali się w trawie, pozostawiając za sobą wytarty szlak.
Teraz musiała skupić się na swym planie. Planie, który nie mógł czekać i nie znosił sprzeciwu. Ogarnął ją lęk na samą myśl o tym, co by się stało, gdyby córka Sarhaana dostała się w niepowołane łapy.